Thursday, June 30, 2011

25 km cudzym rowerem czyli siła przyzwyczajenia

Zdarzyło mi się okazyjnie przejechać cudzym rowerem 25 km. Co ważne rower ten ma koła 26" i jeśli chodzi o geometrię ramy, to jest typowym góralem jakich pełno jeździ teraz na ulicach, czyli ma kierownicę bardzo nisko i daleko od siodła. Dzięki temu jadąc na rowerze dosłownie się leży, mniej więcej tak, jak na kolarzówce. A to nie jest moja ulubiona pozycja do jazdy.
Oceniając ten rower starałem się nie brać pod uwagę moich uprzedzeń do leżenia na rowerze ale powiem wprost : strasznie się umęczyłem w czasie jazdy na nim.
Po pierwsze pozycja. Leży się (dosłownie), więc trzeba nienaturalnie zadzierać łeb do góry, żeby w ogóle widzieć, gdzie się jedzie. Samobójcą nie jestem, lubię i potrzebuje widzieć gdzie jadę, więc po przejechaniu widocznej na poniższej mapce 20km trasy czułem wszystkie mięśnie karku. Pokonane później 5 km tylko "poprawiły" to zmęczenie.
Jakby tego było mało, to dodatkowo w czasie jazdy umęczyłem się psychicznie osiąganą przez rower "zawrotną" prędkością. Już wcześniej miałem świadomość, że mniejsze koło 26" w połączeniu z zupełnie innymi przełożeniami da zupełnie inny efekt niż moje szalone 28". Nie miałem jednak pojęcia, że będzie to taki dramat. Apogeum było, jak wjechałem an ścieżkę rowerową na Wale Miedzeszyńskim. Ścieżkę zrobiono dokładnie na szczycie wału przeciwpowodziowego, dzięki czemu wiatr nie mając przeszkód, hula tam z dużą prędkością /siłą bez jakichkolwiek ograniczeń. Wybór więc jest taki, że albo bardzo pomaga w jeździe popychając w plecy albo bardzo przeszkadza wiejąc "na klatę". Akurat tak trafiłem, że wiatr bardzo przeszkadzał. Nie pomagała tu ani moja leżąca pozycja ani najlepsze możliwe przełożenie. Suma sumarum wrażenie było mniej więcej takie jakbym stukilowym rowerem jechał w smole.
Zaczynam rozumieć, czemu kumpel, który swoim 26" góralem dojeżdża do pracy, zdecydował się wymienić zębatki na inne - dzięki temu dużo szybciej może jechać.

W każdym razie jak już dojechałem na miejsce i zasiadłem z pożyczonego roweru, z czułością pomyślałem o moim rowerze z kołami 28", i dużo bardziej wyrozumiale podszedłem do zastrzeżeń jakie dotychczas do niego miałem. Nie ma to jak swoje. Może nie jest to Ferrari ale na moje potrzeby wystarczy.


btw. gorąco polecam serwis rowerowy Auto Kowalczyk znajdujący się w Józefowie (jeśli wieziecie rower z warszawy SKM-ką, to należy wysiąść przystanek wcześniej na stacji Michalin)

3 comments:

Darling said...

Wzorem Murphyego ustaliłam kiedyś prawo: Zawsze jest pod górkę i pod wiatr.
Co zresztą nieodmiennie jest prawdą gdy się jedzie na Kabaty i z powrotem - wiatr w oczy zaczyna się zaraz po minięciu Mety (czyli tego pubu na samym starcie drogi) lub po wyjeździe z lasu.

Betina said...

Okazuje się,że jazda na rowerze to sport bardzo ekstremalny...http://wiecznedzieci.blogspot.com/

Kićka said...

Drogi Jaskiniowcu,
Widzę, że się dobrze wstrzeliłam z tym rowerowym wpisem :)
Nie mogę się nie zgodzić, że Warszawa dla rowerzystów mało jest przyjazna. Co prawda ostatnio miałam szczęście mieszkać tam na Kabatach, a więc blisko do lasu i wzdłuż KENu wygodna rowerowa aleja, jednak o jeżdżeniu na rowerze na co dzień, chociażby do pracy, nawet nie myślałam. To był czas kiedy "wykańczałam" swojego 10-letniego górala, który kupiony był w celu jeżdżenia po okolicach leśnej działki, a jak się dostęp do działki skończył to właśnie na sobotnie wypady do lasu.
Odkąd jestem we Wrocławiu inaczej do kwestii rowerowych podchodzę, była to u mnie przede wszystkim decyzja ekonomiczna, ale o tyle łatwa do podjęcia, że tu rowerzystów widzi się dużo więcej, a i miasto jakby dla nich przyjaźniejsze. Teraz trwa tu akcja tworzenia kontrapasów i "śluz" dla rowerów, ścieżki są wzdłuż większości głównych dróg. Niestety mieszkam na obrzeżach miasta, tu ścieżek brak, dlatego codziennością jest dla mnie jazda skrajem mocno podziurawionej jezdni, z której w miarę możliwości uciekam na chodnik, ale jakoś bardzo źle mi z tym nie jest. Za to stojaków to miasto ma od cholery (pardon my french) i właściwie na każdym kroku - ale jak się okazuje rowerzystów więcej i czasem trochę trzeba pokombinować. Dlatego mam ten taki zapinak co i dookoła sporego drzewa da radę ;)
A za komplementy wobec roweru dziękuję. Amortyzatorów jakichkolwiek brak, pod siodełkiem są zwykłe sprężyny, nie mam przerzutek, a hamulec tylko w pedałach - ale mi wystarczy jaki jest. Tylko jednak trochę dla mnie za mały, czy raczej ja trochę na niego jestem za wysoka. Ale za cenę niecałych 300zł nie będę narzekać, a jak kiedyś będę sobie mogła sprawić wypasionego holendra to będę bardziej zwracać uwagę na rozmiar kół.
BTW - nie wiem jak to się dzieje, ale bez względu na to, czy jadę do pracy czy z niej wracam, w 90% przypadków jadę POD WIATR. Fatum normalnie!