Friday, March 6, 2009

Nigdy nie mów nigdy

Miałem swój perfekcyjny plan - dzisiaj sprzątam, jutro się wyśpię, spędzimy razem z Źoną miły dzień, wieczorkiem mamy gości, jednym słowem będzie fajnie. Zgodnie z zasadą nigdy nie mów nigdy, gdy człowiek układa sobie plany, to diabeł się cieszy. Dałem rano Żonie paczkę, którą miała wysłać, bo gość zgodnie z umową miał mieć ją do odbioru w poniedziałek. W czasie wypakowywania zakupów z samochodu oczywiście na tą paczkę natrafiłem, bo Żona jej NIE wysłała, bo było dużo ludzi i nie chciało jej się czekać. Tak więc muszę rano wstać i dymać do najbliższego dużego miasta w nadziei odnalezienia działającej poczty a jak się nie uda, to trzeba będzie dymać do Warszawy. Marzyłem o takiej wycieczce na sobotę ! Tak więc mój perfekcyjny plan idealnej soboty poszedł się pierdolić.

I posprzątane

Okazuje się, że mimo wątpliwości jakie miałem da się jednak w jeden dzień kompletnie wysprzątać 200 metrowy dom. Niestety szmata którą używałem nie wytrzymała tak intensywnej eksploatacji i raczyła się porozpadać na kilka dość luźno powiązanych ze sobą kawałków. O dziwo ja nawet nie jestem zmęczony. Może inaczej. Jeszcze nie czuję zmęczenia. Szkoda, że jest już ciemno bo jeszcze umyłbym okna :) Ten Rammstein puszczony na maksa ma na mnie zły wpływ :) A swoją drogą nie ma chyba lepszej muzyki do sprzątania. No chyba że ktoś nie lubi. A wkrótce będzie lato i czeka mnie kopanie rowów pod ogrodzenie i wtedy moi sąsiedzi czy chcą czy nie chcą będą musieli polubić Rammstein :)

Reklama

Nowy York


New York 2008 from Vicente Sahuc on Vimeo.

zaskakująca prawda

Kumpel którego mojego firma pożegnała jakiś miesiąc przede mną, gdy się spotkaliśmy powiedział : stary ja jestem tak zajęty jak nigdy dotąd, to jest tak, że bezrobotny na nic nie ma czasu i to jest święta prawda Nie bardzo umiałem go wtedy zrozumieć, bo wydawało mi się, że jak nie chodzisz do roboty to masz czas na wszystko. Bzdura. Od momentu gdy dostałem wypowiedzenie, przekonałem się, że to jest prawda ! Dziś jest piątek, czyli kończy się pierwszy tydzień mojego urlopu. W tym czasie jedyne dwie rzeczy jakie udało mi się zrobić dla siebie jako siebie, to poskładać do kupy komputer i posprzątać mój pierdolnik (czyli mój zagracony pokój). Resztę czasu spędzilem (straciłem) na różne działalności okołodomowe typu grzebanie się w czymś, sprzątanie, montowanie czegoś, itp itd oraz SPANIE. Tak, to jest zaleta urlopu spędzanego w domu. Za oknem wieje zimny wiatr, ciśnienie spada, odczuwasz pewną senność, bierzesz książkę/gazetę, kładziesz się na kanapie i czytasz .... dwie godzinki póżniej budzisz sie i kontynuujesz rozpoczętą pracę :) Najciekawsze jest to, że jak na to patrzę, to widzę, że najwięcej czasu schodzi na jakieś drobnostki, typu przygotowanie śmieci do wywozu, poprawienie gniazdek, które panowie fachowcy raczyli wyrwać ze ściany itp itd. Tak swoją drogą a propos fachowców to odnoszę wrażenie, że jest to nacja niereformowalna w żaden sposób. Na parterze naszego domu jest duży pokój, w którym do tej pory mieściła się "siedziba" i warsztat zarazem wszelakich ekip jakie się ostatnio u nas przewijały - tam pracowali, tam jedli itp itd. Kiedy już było tam nawalone takie ilośći rzeczy, że wejść się nie dawało, wziąłem się za uprzątnięcie tej stajni Augiasza. Co się okazało. Panowie fachowcy nie widzieli problemu w pakowaniu plastiku/papieru/gruzu/jedzenia/drewna do jednego worka. Co wiecej trafila sie rolka workow (podejrzewam że kupiłem przez pomyłkę) tak wielkich, że wszedł bym cały i jeszcze zakręcił kokardkę na końcu, nie miały co prawda metki ale tak na oko mialy chyba z 200-240 litrów, to goście pakowali do tych worków tak długo, aż od ciężaru worka się z miejsca ruszyć nie dało. Wczoraj rozsegregowałem 3 takie worki - dzieląc i segregując śmieci do mniejszych 120 litrowych. Genialna robota w kupie kurzu i smrodzie (a wspominałem, że panowie resztki jedzenia też nam w domu zostawili ???), gdzieś w okolicach czwartej godziny sprzątania stracilem wiarę, że uda mi się w tym dniu dotrzeć do okna (a wejście do pokoju jest dokladnie po drugiej stronie pokoju). Jakimś cudem jednak się udało. Teraz pozostaje tylko posprzątać cały dom po wspaniałej ekipie montującej drzwi, która nie zrozumiała, że ma szlifować i ciąć w jednym pokoju, dzięki czemu cały dom na wszystkich możliwych powierzchniach (łącznie z pionowymi - czyli ściany i skosy) pokryty jest równomierną wartwą pyłu ze szlifowania. Tak więc mam do odkurzenia i przejechania na mokro ok. 200 m2 podłóg, jakieś 3 x tyle ścian i jeszcze wszystkie drzwi i ościeżnice. Do tego w łapaczu stoi stos gratów czekających na wyniesienie do garażu :) zapowiada się dłuuugi piątek.