Friday, August 22, 2008

A moze prognozę pogody ?

Okazuje się, że najprostsze rozwiązania są pod nosem. Jak WP mówi, że będzie padać a GW podaje, że jednak będzie słońce, to zamiast dostawać rozdwojenia jaźni wystarczy skorzystać z prognozy pogody dostarczanej przez 21-y szwadron pogodowy NATO :)

Pierwsza mapa pogodowa

druga mapka pogodowa

Czy te cyfrówki takie dobre ?

Jako człowiek, który zdjęcia uczył się robić na kliszaku, na dodatek własnoręcznie je wywoływał, ostro kibicuję wojnie cyfrówek z technologią kliszową. Zawsze marzył mi się średnioformatowy Hassel z kompletem szkieł wart w sumie równowartość dobrego samochodu, jednakże z przyczyn prozaicznych (kasa) zawsze pozostawałem przy innych (czytaj: tańszych) firmach. Zresztą po dziś dzień jest w moim posiadaniu trójka, czyli półprofesjonalny kliszak Canona, i jak sadzę ze mną spokojnie emerytury (mojej) doczeka (chyba że wcześniej przestaną robić do niej baterie). Tak czy inaczej klisza jest klisza. Inne przenoszenie półtonów, inne odwzorowanie przejść, miękkość obrazu. Nieważne. Kto ma ten wie. Wszyscy natomiast się dzisiaj zachłystują technologią cyfrową, doszło do tego nawet, że w telefonach komórkowych montują aparat 5mpix. Większość znanych mi osób albo już dawno przeszła z kliszy na cyfrę, albo choć nie robili zdjęć na klliszy, nagle zakupiło cyfrę i zaczęło te zdjęcia robić. Wydawało by się przegrana wojna, zachwyt nad cyfrą zwyciężył. I nagle jak odrodzony Feniks z popiołów cały ten zachwyt zgasił JEDEN gość - Ken Rockwell. Opublikował bowiem test, w którym porównał pracę cyfrowego Nikona D200 ze średnioformatową kliszową Tachinarą - i chyba nie muszę mówić, że kliszak złoił dupsko cyfrówce :)
Nawiązał też do oczywistej prawdy, może i cyfrakiem robi się gorzej, ale i szybciej, i z czystego lenistwa często tego kliszaka w ogóle nie zabieramy z domu. I tak naprawdę w wojnie kliszak kontra cyfra wygrywa ... lenistwo

Kukułka

Wczoraj wybrałam się na imprezę z moimi koleżankami. Powiedziałam mojemu mężowi, ze wrócę o północy.
Obiecuję ci kochanie, nie wrócę ani minuty później- powiedziałam i wybyłam. Ale, impreza była cudowna! Drinki, balety, znów drinki, znów balety, i jeszcze więcej drinków, było tak fajnie, ze zapomniałam o godzinie.
Kiedy wróciłam do domu była 3 nad ranem.
Wchodzę do domu, po cichutku otwierając drzwi, a tu słyszę tą wściekłą kukułkę w zegarze jak zakukała 3 razy. Kiedy się zorientowałam, ze mój mąż się obudzi przy tym kukaniu, dokończyłam sama kukać jeszcze 9 razy... Byłam z siebie bardzo dumna i zadowolona, że chociaż pijana w cztery dupy, nagle taki dobry pomysł przyszedł mi do głowy - po prostu uniknęłam awantury z mężem... Szybciutko położyłam się do łóżka, myśląc jaka to ja jestem inteligenta! Ha !!!

Rano, podczas śniadania, mąż zapytał o której wróciłam z imprezy, więc mu powiedziałam, ze o samiutkiej północy, tak jak mu obiecałam. On od razu nic nie powiedział, nawet nie wyglądał na podejrzliwego. 'Oh, jak dobrze, jestem uratowana....' - pomyślałam i prawie otarłam pot z czoła.
Mój mąż, po chwili, spojrzał na mnie serio, mówiąc:
Wiesz ?, musimy zmienić ten nasz zegar z kukułką.
Zbladłam ze strachu, ale pytam pokornym głosem:
'Taaaak A dlaczego, kochanie?'
A on na to:
Widzisz, dziś w nocy, kukułka zakukała 3 razy, potem - nie wiem jak to zrobiła - krzyknęła 'O ku...wa!' znów zakukała 4 razy, zwymiotowała w korytarzu, zakukała jeszcze 3 razy i padła na podłogę ze śmiechu. Kuknęła jeszcze raz, wlazła na kota i rozwaliła stolik w salonie. A potem, powaliła się koło mnie i kukając ostatni raz - puściła se głośnego bąka i szybko zaczęła chrapać........