Sunday, March 1, 2009

giełda komputerowa w Warszawie

Dawno dawno temu, gdy windows 2000 królował na komputerach przeciętnych Polaków, bywałem częstym bywalcem giełdy komputerowej na Batorego (w Warszawie, tuż obok znanego skądinąd klubu studenckiego Stodoła). Giełda ta od dawien dawna słynęła z tego, że ceny były sporo niższe niż te w sklepach i te na alledrogo.pl i bywalo tam dosłownie wszystko. Jeśli czegoś nie było tam, to znaczyło, że dana rzecz nie istnieje.
W związku z faktem padu mojego komputera udałem się więc na giełdę. Raz, licząc na to, że może uda mi się okazyjnie kupić płytę główną do mojego komputera (ponieważ teoretycznie komputer działa a praktycznie dioda sygnalizująca stan komputera zamiast na zielono, świeci na czerwono, co zgodnie z instrukcją na stronie producenta oznacza problem sprzętowy w działaniu płyty i nie zdziwię się specjalnie, jeśli w formie protestu płyta pewnego pięknego dnia po prostu już się nie obudzi). Dwa, licząc na to, że może uda mi się kupić drugi procesor do mojego komputera w miejsce tego padniętego. Trzy, że kumpel (dzięki Pablo), widząc moją sytuację, wspomógł mnie płytą główną pod socket 775 i chciałem wybadać ile kosztują bebechy do tego. Cztery, że spodziewałem się cen dużo niższych niż sklepy i allegro.
O moja naiwności, jakże się zawiodłem. O ile bez problemu zakupiłem bzdety, typu kable zasilające, książkę i czasopisma komputerowe, o tyle to, co zobaczyłem jeśli chodzi o części, doprowadziło mnie do stanu kompletnej załamki. Goście na giełdzie ewidentnie musieli się umówić bo ceny nie tylko wszędzie są takie same, ale również są średnio o około 30% wyższe od tych, jakie trafiają się na allegro. Najlepszym przykładem są tu ceny najsłabszych procesorów Celeron na sockecie (podstawce) 775, gdzie na allegro spokojnie idzie coś takiego kupić w cenie 50-60 PLN, podczas gdy na giełdzie najtańsze chodziły po 100-120 PLN. To już nie jest handel, to jest ordynarne szukanie frajera. Co więcej na całej giełdzie trafiłem na DWÓCH uczciwych sprzedawców, którzy co ważne, nie tylko wprost mówili mi, że w ten stary sprzęt zupełnie się nie opłaca inwestować, ale i mieli jako tako sensowne ceny i normalnie dawało się z nimi i targować i zapytać i po prostu widać było, że tych dwóch naprawdę chce ubić jakiś interes. Reszta sprzedających jak już wspominałem szukała frajera i próbowała mi np.: wepchnąć procesor P III (na slot 1) w cenie 70-100 PLN za sztukę, bądź proponowała PIII ale na innym złączu, za to z przejściówką w cenie 130-140 PLN za komplet, co jest zdzierstwem na skalę niespotykaną. Podobnie działo się z procesorami na podstawce 775. Honoru giełdy broniła dzielnie karta bezprzewodowa, za którą dałem całe 55 PLN, podczas gdy w sklepie płaciłem za taką samą 75 PLN. Generalnie mam poczucie, że giełda się skończyła jako miejsce robienia większych zakupów. No chyba, że uda się upolować jakąś okazje. Tak czy inaczej, wróciłem z giełdy z poczuciem niedosytu, że nie załatwiłem wszystkiego, z czym tam pojechałem.

Myślenie boli

Jest jasne, że jak się mieszka na terenach wiejskich i leśnych, to nikt poza matką naturą nie odśnieża. Jest jasne, że jak przychodzi ocieplenie, to śnieg się topi. Co mną kierowało, że zakładając rano buty, nie zasznurowałem ich mocno i język w bucie latał sobie wesoło, to nie wiem. Zapytacie, co za różnica, czy buty były porządnie zawiązane, czy nie ? Kiedy szedłem przez las na skróty zapadł się pode mną lód. Niby norma, gdyby nie fakt, nalała mi się do buta woda, ponieważ jak ostatni debil nie związałem butów i język latał swobodnie a pomiędzy butem a językiem była kilkucentymetrowa przerwa. Dzięki temu, jadąc pociągiem suszyłem sobie buty. Nauczka 1: sznurować buty, nauczka 2: warto mieć w plecaku zapasową parę skarpetek :)