Jak już wspominałem parę razy nadal szukam pracy. Zanim jednak zacząłem wysyłać swoje dokumenty w różne miejsca, musiałem się zmusić do poprawienia mojego starego CV, co de facto sprowadzało się do napisana go od nowa z zupełnie innej formie i treści. Wiele razy moja Żona mając doświadczenie z pracy w firmie rekrutacyjnej zwracała mi uwagę na rzeczy, które z mojego punktu widzenia były OK. Powiem więcej. Wydawały mi się nie tylko OK, ale nawet fajne. Patrzyłem bowiem na nie jako pół-administrator, pół-programista. Efektywnie więc spędziłem dwa tygodnie czasu próbując wypocić z siebie coś, co moja Żona uzna za akceptowalne z biznesowego punktu widzenia :) Dzisiaj się z tego śmieję, ale kiedy po raz kolejny Żona mi mówiła, że tak nie może być, po prostu byłem zły. I jakby nigdy nic dziś na blogu Steve'a Hanova natrafiłem na genialny komiks ilustrujący jak znacząco różny jest odbiór tego samego twojego CV przez dział HR i programistę. To dokładnie to, o co spieraliśmy się z Żoną nad moim CV. Komiks osobom spoza kręgów IT może wydawać się trochę hermetyczny, ale zapewniam jest prawdziwy :)
[komiks by Steve Hanov]
Wednesday, April 1, 2009
Znak naszych czasów
Szukam pracy. Fajnej pracy. Ciężko teraz o taką. Zerkam na oferty pracy z zagranicy. Konkretnie z USA. Kraju, gdzie nie można powiedzieć czarnemu, że jest czarny a zoofilowi, że jest zboczeńcem, bo zaraz ląduje się w sądzie. Pod ofertą pracy znajduję taki dopisek Company does not discriminate in employment matters on the basis of race, color, religion, gender, national origin, age, military service eligibility, veteran status, sexual orientation, marital status, disability, or any other protected class. We support workplace diversity
25 powodów aby umówić się z informatykiem
Trafiłem na taki artykuł : 25 powodów aby umówić się z informatykiem - polecam do czytania, tylko nie wiem czy lepsza ta lista, czy te komentarze pod nią :)
Obalamy 100 mitów
Na stronie Przekroju trafiłem na fajny artykuł pt Obalamy 100 mitów w które wierzą miliony
M jak miłość, K jak kurczak
Wczorajszy dzień wyglądał genialnie. Na dworze ponad 20 stopni w słońcu. Spędziłem sporą część dnia na dworze w towarzystwie pewnej kobiety zwanej potocznie Taczką. Jest taki program Taniec z Gwiazdami. Ja stworzyłem swój program Bieganie z Taczką. Tak, można się śmiać. Biegałem z nią dookoła domu. Rozumiem, że oczyma wyobraźni wszyscy widzą już debila, który jak Benny Hill popierdala dookoła domu z pustą taczką, zaliczając kolejne okrążenia w rytm śmiesznej muzyki, ale to nie do końca tak. Po prostu kupa piachu jest z jednej strony mojego domu, dół do zasypania z drugiej, krótsza droga od piachu do dziury jest takim rozmokniętym trzęsawiskiem, że nadal sam człowiek ma problemy z przejściem tej trasy, a przejechanie tamtędy taczką jest możliwe tylko i wyłącznie pod warunkiem, że posiadamy taczkę z poduszką grawitacyjną, która unosi się nad ziemią i nie dotyka kołem gleby :) Pozostaje więc popierdalać dookoła dłuższą drogą, która od tej krótszej różni się tylko nieco mniejszym stopniem rozmoknięcia. Efektywnie jednak i tak nie można za dużo załadować do taczki, bo ziemia rozstępuje się pod kołami taczki, niezależnie od tego jak szybko by człowiek nie jechał :) Słońce + robota sprawiły, że zdjąłem polar i biegałem w samym T-shircie. Biorąc pod uwagę, że jeszcze 4 dni temu leżało tu jakieś 30 cm śniegu, to uważam, że nie jest źle. Ptaszki śpiewały cudownie, jednym słowem wiosna w pełni. Kiedy męczyłem się bieganiem z taczką, siadałem na schodach do domu, opierałem się o kolumnę przy wejściu, dobra książka do rąk i czytam kilka kolejnych kartek :) Butelka wody mineralnej pod ręką i życie naprawdę wygląda nieźle :) Dużo lepiej, niż prezentują to w filmie M jak miłość, którego ostatni odcinek miałem nieprzyjemność oglądać. Mam swoje słońce, swój kawałek nieba, swoje ptaki świergolące trele, swoją zieloną trawkę dookoła, swoje błoto i wszystko pozostałe mnie nie obchodzi. Skończyłem swoje zajęcia okołodomowe, kiedy było już tak ciemno, że i tak nie miało sensu bieganie z taczką. Można by cały dzień uznać za w pełni udany, gdyby nie jedno małe ale. Nagle, desperacko zachciało mi się rosołu. Rosołu z kury rosołu. Być może mój organizm uznał, że spaliłem za dużo tłuszczu w trakcie pracy i należy uzupełnić zapasy :) Sami wiecie jak to jest, gdy człowieka w żołądku wierci. Musiałem się udać do sklepu. Koniec dnia stał pod znakiem K jak kurczak. Rosołek ugotowała mi Żona. Jednym słowem życie jest piękne.
Subscribe to:
Posts (Atom)