Wednesday, May 5, 2010

Nie mam czasu na nic, nie mam czasu dla siebie, czyli o odwlekaniu, szczerości i równowadze

Nie mam czasu na nic, nie mam czasu dla siebie, czyli o odwlekaniu, szczerości i równowadze
Chyba każdy z nas podejmuje jakąś decyzję z odwleczeniem. Przez decyzję z odwleczeniem rozumiem na przykład "przeczytam tą książkę w weekend", "zajmę się sprzątaniem pojutrze", "pójdę do kina jak się odrobię z robotą", "kupię to pismo, to sobie poczytam w wolnej chwili" itp itd. Często robimy to nie zdając sobie w ogóle sprawy z tego, że właśnie to zrobiliśmy. Zazwyczaj po raz kolejny w tym tygodniu. Prawda jest jednak okrutna - najczęściej ten "wymarzony" odroczony moment o którym była mowa w odroczeniu albo nie nadchodzi albo nadchodzi z dużym opóźnieniem. Dopiero po jakimś czasie orientujemy się że ta duża kupa makulatury na biurku, to właśnie pisma kupione do poczytania w wolnej chwili, zaś filmu na który mieliśmy iść do kina, dawno już nie grają. Znacie to ? Ja to znam. Do niedawna zdarzało mi się to dość często. Zazwyczaj próbujemy się wtedy usprawiedliwić mówiąc, że tempo życia jest tak szybkie, że na nic nie mamy czasu. Wiem to, bo nie tylko często słyszałem takie stwierdzenie od innych ale i sam w ten sposób próbowałem się usprawiedliwiać. Zakładam więc, że sytuacja o której tu piszę jest Ci czytelniku znana.

Jedną z zalet świadomego życia jest szczerość. Szczerość wobec innych i szczerość wobec siebie. O tej pierwszej napisano takie ilości książek, że powielanie tu ich nie ma najmniejszego sensu. O tej drugiej jednak mało kto mówi i tego już zupełnie nie rozumiem. Temat szczerości wobec siebie albo pomija się całkowicie albo pojawiają się jakieś wypowiedziane półgębkiem pojedyncze zdania. Z moich doświadczeń mogę powiedzieć, że szczerości wobec siebie nie uczą niestety w szkołach i człowiek dopiero potem sam się jej uczy. Jest to proces dość powolny, bo związany jest również z uczeniem się dostrzegania prawdy w otoczeniu i ... swoich działaniach. W warunkach bojowych często dostrzeżenie prawdy jest nie tylko trudne ale i prowadzi do bolesnych wniosków. Przykład ? Proszę bardzo. Wykańcza mnie poranne wstawanie do pracy --> Dlaczego ? --> Bo wstaje kompletnie zmęczony. Zakładam, że do tego miejsca dotarliśmy wspólnie i każdy z czytelników pomyślał to samo, bo nie raz sam zawalił nockę. Teraz jednak zaczynają się wyboje, bo dalsze ciągnięcie dalej tego rozmyślania wymaga od nas szczerości wobec samych siebie. Idźmy więc dalszym tokiem tego rozumowania : Ale dlaczego wstaję zmęczony ? --> Bo za krótko spałem --> Ale dlaczego za krótko spałem ? --> Bo poszedłem spać po północy --> Ale dlaczego poszedłem spać po północy ? --> Bo nie dość że czytałem książkę a potem siedziałem przy komputerze, to jeszcze miałem mnóstwo innej roboty do zrobienia, którą musiałem skończyć itp. itd. --> czemu więc to tyle trwało ? --> bo wziąłem sobie do zrobienia za dużo --> czemu więc wziąłem sobie do zrobienia za dużo ? --> bo źle oszacowałem zarówno ile mi to zajmie, jak i ile czasu tak naprawdę mam do dyspozycji. Koniec. Wnioski ? Kiepsko zarządzam swoim czasem ? Może jednak zadam takie dość przewrotne pytanie: czy wiesz ile naprawdę czasu masz do dyspozycji w ciągu tygodnia ? Odpowiesz : no jak wrócę z pracy, tak ? nim pójdę spać, tak ? A czy wiesz ile go jest tak naprawdę ?

Zacznę od oczywistej prawdy, że tydzień to 7 dni, z czego 5 roboczych (tzw. roboczy tydzień) i dwa wolne od pracy (przynajmniej teoretycznie). Zazwyczaj na sen schodzi nam jakieś 7-7,5h, na prysznic/śniadanie/ubranie się ok 1h. Teraz wszystko w kategorii dojazdy. Czy dojeżdżasz autem, czy poruszasz się komunikacją miejską to ta sama bajka. W warunkach warszawskich zarówno wyciągnięcie auta z garażu i dojazd nim do pracy, a potem szopki ze znalezieniem miejsca do zaparkowania (co np. w centrum Warszawy potrafi być zadaniem niebanalnym i potrafi zająć np. 40 minut), jak i dojście na przystanek ewentualnie stację i odczekanie na przyjazd a potem jazda autobusami/metrem/pociągiem - zajmuje w sumie minimum 1,5 h dziennie w jedną stronę, co daje w sumie 3-3,5h dziennie w zależności od korków. Na pracę ok. 8,25h-9 h. Jak to zsumować to w optymistycznym wariancie na pozostałe aktywności zostaje nam prawie 5h, w pesymistycznym zaś tylko 3h. A nawet jeszcze nie uwzględniłem w nim czasu na zjedzenie obiadu, o jego przyrządzeniu w ogóle nie wspominając. I teraz zastanów się szczerze, czy naprawdę z tych trzech godzin chcesz poświęcić jedną na czytanie pudelka, czy odwiedziny na naszej klasie ? Chyba szkoda czasu, co ?

Wracając jednak do obliczeń : te uzyskane 3 czy 5 godzin mnożymy razy 5. Do tego dochodzi zazwyczaj sobota i niedziela. Myślę więc, że w ciemno mogę założyć, że statystyczny mieszkaniec województwa mazowieckiego do swojej dyspozycji ma w ciągu tygodnia +/- od 39h do 49h. A czasem jeszcze mniej, bo na przykład na wsiach w niedzielę nie wolno pracować, więc mieszkańcom podwarszawskich okolic wypada z niedzielnego grafiku np. kopanie ogródka, czy sadzenie kwiatków. Jak więc mając tak mało czasu dla siebie odnaleźć jakąś równowagę ? Jak w tak rozłożonym grafiku tygodniowym znaleźć czas dla siebie na naukę języków, lekturę książek, czy też zwykły telefon do przyjaciela ? Da się. W przypadku tych trzech wspomnianych rzeczy da się je robić w czasie przeznaczonym na dojazdy. To pierwsza rzecz jakiej się nauczyłem po przyjeździe do Warszawy i muszę przyznać bardzo sprytna. Wystarczy korek, lub czerwone światło, by zobaczyć ile osób w samochodach rozmawia przez zestawy słuchawkowe (albo i bez nich). To samo dotyczy pasażerów komunikacji miejskiej i pociągów. Co do audiobooków, to nie pomylę się chyba specjalnie jeśli powiem, że tak z moich obserwacji i rozmów to w ślepo mogę obstawiać, że mieszkańcy aglomeracji warszawskiej są odpowiedzialni za jakieś 70% sprzedaży wszystkich audiobooków w polskiej sieci. Jak natomiast dobrze wykorzystać tą małą część doby, którą mamy do swojej dyspozycji ? Jest kilka podejść. Ostatnio zacząłem preferować to, w którym jest lista rzeczy do zrobienia (może być na kartce, w telefonie, czy nawet trzymana online) i zakłada się, że z tej listy zrobi się tylko JEDNĄ rzecz dziennie. Nie ważne czy jest to rzecz dla siebie, czy dla współmałżonka, czy wspólna. Polityka jedna rzecz na raz pozwala nie tylko skupić się na zrobieniu tej jednej rzeczy ale przede wszystkim uniknąć stresu związanego z faktem, że jeszcze coś innego czeka do zrobienia i odczuwamy ciśnienie w związku z obawą, że się nie wyrobimy. Jakby tego było mało zajmujemy się tą jedną rzeczą z uwagą i powoli. Zazwyczaj (bo nie powiem, że zawsze) dzięki polityce jednej rzeczy na raz unikamy też wpadania w siedzenie do nie wiadomo której nad ranem. W efekcie tego chodzę w miarę normalnie spać i wstaję wypoczęty. Jak dla mnie - same plusy.
A jakie tricki sprawdzają się Wam ? Co Wam przeszkadza ? Co pomaga ? Jakie "narzędzia" stosujecie ?


[edit] wiem o czym zapomniałem: Doskonały przykład optymalizacji czasu: Kobiety są w stanie malować sobie paznokcie stojąc w korkach. Sam widziałem :)

2 comments:

Alter Mann said...

Można czytać/oglądać podczas posiłku. Śniadanie zwykle jem o innej porze niż TŻ więc mogę tak robić.

Anonymous said...

Generalnie mądrze gadasz - przez Ciebie zaczęłam słuchać książek, a to również dlatego, że słuchając książki mam wolne ręce i oczy. Mogę więc w tym czasie zrobić sobie obiad, albo ogarnąć chałupkę. Niestety są takie rzeczy, których robienia połączyć się nie da. Są też takie czynności, których ani mi się śni zakłócać robieniem jeszcze czegoś "w międzyczasie", bo chcę się cieszyć tylko tą jedną rzeczą.

No i wreszcie na koniec - czy to jednak mimo wszystko nie trąci... desperacją braku czasu? :-(