Wednesday, July 8, 2009

W końcu jakiś sukces (sukcesik)

W końcu na tej bolesnej drodze życia usłanej kamieniami i wybojami pojawił się dla mnie pierwszy mały płomyk nadziei. Malutki, ale jakże cenny, bo po tym jak już waliło się wszystko czego się dotknąłem (łącznie z komputerem żony, który zaliczał BSOD raz za razem, jak tylko chciałem coś z niego wydrukować), to pierwszy sukces od dłuższego czasu. No może lepiej "sukcesik", bo to nic doniosłego. Po prostu po tym jak nasza routerek znienacka doznał alzheimera, udało mi się go po kilkunastu resetach doprowadzić do stanu używalności. Zajęło to sporo ponad pół godziny siedzenia na poddaszu (router wpadł w taki autyzm, że nie szło się do niego zdalnie zalogować), ale na szczęście laptopy apple'a mają podświetlaną klawiaturę, więc widziałem co piszę :) Teraz spróbuję zejść na dół nie spadając przy tym z drabiny i udam się na zasłużoną szklaneczkę coli z lodem i cytrynką :)

No comments: