[mała historyjka dla tych, którzy nie wiedzą, czy warto pracować w korporacji]
Zgodnie z teorią pracodawca musi wyznaczyć dzień wolny i tak dalej. Mój wyznaczył go na 10-tego, więc dopiero dzisiaj po 4 dniach wolnego wróciłem do pracy i ..... na dzień dobry otrzymałem fantastyczną lekcję antymotywacji.
Zgłoszono mi problem z Programem Płatnika. który na starcie nie widział certyfikatów i witał się serią komunikatów o błędach. Dziewczyna po południu miała wysyłać dane więc deadline był bardzo dokładnie określony. Ja natomiast od zawsze stanowiłem III (najwyższą) grupę wsparcia dla Płatnika. Spędziłem od 8.30 rano do 13.00 próbując naprawić problem, angażując w to po drodze jednego z lepszych systemowców od XP, w końcu po długich bojach temat został rozwiązany, Płatnik pracuje OK, dziewczyna może wysyłać, jednym słowem victoria. Wróciłem zwycięski do biurka, gdzie usłyszałem od mojej fantastycznej szefowej, że jej zdaniem straciłem czas i właściwie nie powinienem był się tym zajmować, bo to miało związek z systemem i powinni się tym zajmować systemowcy a w ogóle to było banalne i mógł to załatwić helpdesk. Zastanawiam się tylko jak oni mieli to rozwiązać, raz że nie znają Płatnika tak jak ja, a dwa, że jestem jedną z trzech osób jakie w ogóle znają hasło do bazy produkcyjnej Płatnika i mam zakaz udostępniania go komukolwiek (łącznie z helpdeskiem, który dzięki temu musi na mnie czekać przy każdej instalacji Płatnika).
Wychodzi na to, że po raz kolejny trzeba było się nie angażować, temat zostawić żeby poleżał w spokoju, poczekać aż firma nie wyśle danych i dostanie zjebę i karę od ZUSu i pewnie byłoby dobrze.
I wkurzony, jak zwykle w takich sytuacjach, w poczuciu kolejnej dobrze wykonanej i jak zwykle niedocenionej i zbagatelizowanej roboty zszedłem na stołówkę na obiad. Ech życie korporacyjne.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment