Tuesday, May 20, 2008

Zebrania

Nigdy nie mogłem zrozumieć fenomenu zebrania. Brałem udział w wielu zebraniach i często nie mogłem zrozumieć po co są zwołane - niby osoby w nim uczestniczące mówiły w moim języku ojczystym, jednak wypowiadane kwestie skutecznie wymykały się zrozumieniu. A tu kolega (dzięki Żuczku) przysłał mi ten jakże edukacyjny obrazek i nagle spłynęło na mnie zrozumienie - teraz już geneza co poniektórych spotkań jest dla mnie absolutnie jasna.

Zebranie - jest dla mnie fenomenem również z drugiego powodu. Nie cierpię marketingowego bełkotu. Jestem facetem, do tego totalnym jaskiniowcem czyli mówiąc wprost człowiekiem prostym, potrzebuję prostych i klarownych komunikatów, jednoznacznych wypowiedzi w pewnych kwestiach a nie pieprzenia w bambus przez dwie i pół godziny, na którym już po 10 minutach słuchania jak gadają o niczym po prostu zaczynam usypiać. Być może to wina faktu, że jeszcze nigdy nie byłem na takim naprawdę ciekawym zebraniu od początku do końca - tak, by wszystkie kwestie były poruszone ciekawie i interesująco. Ciągle tylko "a di di di di di di di" - kto oglądał "Dzień świra" z Markiem Kondratem w roli głównej, ten wie o jaki dźwięk chodzi. Człowiekowi mózg się lasuje gdy tego słucha, rozum krzyczy: uciekaaaaaj stąd ! powieki samoczynnie zaczynają zsuwać się w dół. Pół biedy kiedy od czasu do czasu człowiekowi coś powiedzą, zapytają o coś wyrywając go z odrętwienia. Gorzej kiedy jest się włączonym w zebranie na zasadzie a) uczestnictwa przymusowego - komuś wydaje się że powinieneś tego słuchać, choć nie masz z tym nic wspólnego, bądź b) ostatniego wagonika - zagadnienie twoje/czyjeś ale interesujące Cię - w kolejce rzeczy na spotkaniu jest ostatnie i musisz czekać aż prowadzący dobrnie do twojego/interesującego Cię zagadnienia. Nieważne, że od rana wypiłeś już 4 kawy, wchodzisz na zebranie i już po pięciu minutach wiesz, że jeśli będziesz musiał wysłuchać tego bełkotu, za dwie i pół godziny, gdy przyjdzie kolej na omówienie twojej kwestii, będą Cię musieli wpierw wyprowadzić ze stanu śmierci klinicznej byś był w stanie wysłuchać tego, po co tu naprawdę przyszedłeś. Przychodzę do pracy, chcę zrobić co mam do zrobienia i wracać do domu, ale oczywiście siedzę tu i słucham. Gorzej sytuacja przestawia się tylko w jeszcze dwóch przypadkach - pierwszy, gdy za oknem lekki wietrzyk i piękne słońce a cumulusy (chmurki kłębiaste) jak owieczki przesuwają się po niebie, i szlag Cię trafia, że musisz siedzieć i słuchać tych bredni, zamiast pierdolnąć tym wszystkim i iść na spacer. Drugi zaś, gdy masz w cholerę roboty i szlag Cię trafia, że zamiast zrobić co masz do zrobienia i pójść do domu gdzie czeka na Ciebie kobieta i żarcie, które Ci przygotowała, siedzisz tutaj jak palant i tracisz czas słuchając tych bredni, podczas gdy twoja robota leży odłogiem i będziesz musiał kiblować 10 czy 12 godzin w pracy, by to zrobić bo oczywiście termin jest na już i nie można czekać. Jak więc widać z powyższego opisu zebranie jest po prostu mordęgą, i próżno szukać w nim przyjemności. Kawa czy ciasteczka jakie wówczas serwują w żaden sposób nie są w stanie wynagrodzić Ci tego co tam doświadczasz. Trafiają się jednak (ku mojemu największemu zdziwieniu) osobniki, które choć nie zwołują spotkań, uwielbiają w nich uczestniczyć. Zastanawiam się, jaki więc trzeba mieć charakter by czerpać radość z nudnych spotkań. Przychodzą mi do głowy tylko dwie odpowiedzi : 1) sado - maso ???? 2) być samotnym członkiem kadry zarządzającej (patrz powyższy rysunek)

No comments: